poniedziałek, 26 sierpnia 2013

"Doświadczenie płynące z naszych błędów czyni nas lepszymi."

Kochani, jesteście jeszcze? Jeśli tak, to mamy dla was z Karoliną fantastyczną wiadomość! Kolejny rozdział został napisany i właśnie możecie zacząć go czytać. Cieszycie się? My też, że w końcu udało nam się napisać cokolwiek i wkleić. Rozdział ten został napisany przez Karolinę, która niestety ma problem z dodaniem rozdziału i mnie o to poprosiła. Akcja niedługo nabierze tempa. :)
Poza tym, po lewej stronie pojawiła się zakładka INFORMATOR. Każdy, kto chciałby się dowiedzieć o nowościach na blogu niech wpisze tam swoje dane, a my będziemy informować. :).
Miłej lektury!





Scorpius w głębi serca na pewno czuł, że źle robi. A przynajmniej Ann w to wierzyła. Nie znała szczegółów tej całej historii, ale to, co widziała wystarczyło, żeby wiedzieć że Scorpius zachowuje się jak ostatni idiota. Nic go nie usprawiedliwiało. Nie mogła do końca uwierzyć w to co widzi i wypierała to ze świadomości. Scorpius był jej przyjacielem. Bliskim, od serca, przecież nie mógł tak się zachowywać bez powodu. Nie mógł, prawda? myślała z niepokojem. Była rozdrażniona i przygnębiona, martwiła się i to bardzo. Wcale nie o Rose. Martwiła się o Scorpiusa. Nie chciała, żeby taki był już zawsze. Miała nadzieje, że w końcu coś go z tego wybudzi i zobaczy, jakich szkód narobił. I wierzyła, że je naprawi. Powoli i starannie naprawi wszystko co zniszczył. A zniszczył wiele.

Scorpius również wypierał ze świadomości, ale nie to co zrobił, tylko wszelkie irytujące wyrzuty sumienia. Czuł złość, był wściekły na Rose. Z jednej strony zdawał sobie sprawę, że to jego wina, ale z drugiej był zły na cały świat, tylko nie na siebie. Widok Rose w łóżku z Cornem zabolał go mocniej, niż by się tego spodziewał. To był cios niemal tak silny jak odejście matki. Miał dość. Jeszcze bardziej zaczął odpychać od siebie wszelkie uczucia, starając się zachować tylko pogardę i nienawiść. Trzeba było przyznać, że był w tym mistrzem.

Wziął zimny, długi prysznic ale to w niczym nie pomogło, więc ubrał się pośpiesznie i poszedł nad jezioro, wiedząc że za chwilę będzie tamtędy przechodziła Rose. Zagłuszył głos który podpowiadał mu, żeby w takim stanie trzymał się od niej z daleka i cierpliwie czekał na nią. W końcu zobaczył jak wraca z treningu. Szła w jego kierunku, ale nie widziała go.

- Wesley - mruknął. Odciągające go od tej rozmowy głosy w jego głowie zagrały naraz niczym orkiestra, ale nie zwrócił na to uwagi. Kiedy usłyszała jego głos i spojrzała prosto na niego natychmiast znieruchomiała i nie wykonała już ani kroku. - Chodź tu.

Tym razem musiała posłuchać, więc zbliżyła się do niego.

- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał prosto z mostu, patrząc na nią karcąco i w pewien sposób z góry, jakby był jej ojcem.  - Nie ściemniaj tylko proszę o miłości do niego, bo oboje wiemy, że to nieprawda.

- Może miałam na to ochotę?

- Tak po prostu? Najpierw prawie idziesz do łóżka ze mną a potem tak łatwo chcesz oddać się Cornowi? Wiedziałem, że masz ognisty temperament, ale nie że jesteś taka łatwa - wysyczał zły.

- Co, zazdrosny, że ja jednak mam jakieś życie erotyczne? Twoje kończy się i zaczyna na jednej przygodzie ze mną - warknęła zirytowana, ale wiedział że jego słowa jej dotknęły.

- Przeproś. - Nie był w stanie powiedzieć nic konkretnego, więc powiedział to.

- Nie zamierzam. Prawda w oczy kole, Malfoy? - syknęła, patrząc mu prosto w oczy. - Pieklisz się, chociaż masz mnie za najgorszą ze wszystkich. Zachowujesz się jak pięcioletnie dziecko, zdecyduj się w końcu o co ci chodzi!

- Ostudź swój temperament, Weasley. Może w końcu nauczysz się jak mnie traktować. - Wskazał głową na jezioro. Był na nią naprawdę zły, a najbardziej denerwowało go to, że miała racje. Mścił się na niej, żeby to sobie odbić.

Roześmiała się.

- Nie żartuje.

- Nie zamierzam wchodzić do jeziora.

- Masz wskoczyć, nie wchodzić. I to nie jest prośba - uśmiechnął się złośliwie, ale jego głos był stanowczy i nieznoszący sprzeciwu, więc wykonała jego polecenie. Woda była lodowata, więc kiedy wyszła trzęsła się z zimna. Chciała odejść jak najdalej od niego.

- Czekaj! - Zatrzymał ją. - Doszłaś do jakiegoś wniosku?

- Że jesteś nienormalny.

- Nie prowokuj mnie Weasley...

- Jesteś nienormalny, Malfoy! Czego jeszcze chcesz ode mnie? Nie wystarczająco już mnie poniżyłeś? - Patrzyła na niego. Była zła i wystraszona.

- Dobra, idź już - mruknął łaskawie. Wyglądała na zmarzniętą. - Albo nie poczekaj, podejdź tu - powiedział, ale tym razem już trochę łagodniej.

Dotknął jej czoła, była rozpalona. Wystarczyła chwila żeby dziewczyna cała posiniała i dostała dość mocnej gorączki. Miała słaby organizm.

- Jak się czujesz? - zapytał niepewnie.

- Tak jak chciałeś bym się czuła - powiedziała cicho, słabym głosem. W dalszym ciągu trzęsła się z zimna, w ciągu ostatniego tygodnia organizm bardzo jej osłabł, bo przez Scorpiusa prawie w ogóle nie jadła. Nie była w stanie. Przemęczała się, nie jadała, mniej piła, za to bardzo dużo się denerwowała. To wystarczyło.

To go w pewien sposób złamało. Wiedział, że to jego wina. Prawda była taka, że nigdy nie chciał wyrządzić jej realnej krzywdy. On nie traktował znęcania się psychicznego tak poważnie, jak fizycznego. Więc kiedy tylko poczuł, że ma gorączkę, w jego głowie zapaliła się lampka. Natychmiast zdjął swoją koszulkę i założył ją na dziewczynę, po czym wziął ją na ręce. Przytulił ją mocno do swojego torsu i zaniósł do pokoju życzeń.

W pokoju pojawiło się pojedyncze, ale dość duże łóżko na którym położył Rose.

- Chcesz herbaty? - spytał, a kiedy kiwnęła głową na półce obok łóżka pojawiła się herbata, a po chwili i termometr. Scorpius zmierzył jej temperaturę, która potwierdziła tylko to co oczywiste: Rose miała bardzo wysoką gorączkę, ponad trzydzieści dziewięć stopni.

- Musisz coś zjeść - powiedział, a nie zapytał, zresztą w niczym to nie przeszkadzało, bo ona i tak była zbyt słaba, żeby się z nim kłócić. Kiedy pojawił się rosół, zaczął ją karmić a ona niechętnie jadła. - Pójdę po eliksir, przynieść coś jeszcze? - spytał zmartwiony, ale ona tylko pokręciła głową.

Kiedy wrócił zobaczył, że zasnęła. To dobrze, musiała odpocząć. Ale z drugiej strony musiała też połknąć lekarstwo, więc po chwili czuwania przy niej, starał się ją delikatnie obudzić. Dziewczyna kręciła się, kaszlała i majaczyła przez sen. Nie była w stanie sama wypić eliksiru, więc zaaplikował go siłą.

Siedział przy jej łóżku i obserwował ją. Po godzinie zapytał cichym, zmartwionym głosem:

- Lepiej?

Spojrzała na niego ledwo przytomnym wzrokiem, ale nie odezwała się słowem. Widać było, że jest trochę lepiej.

- Położyć się koło ciebie? - zapytał niepewnie, a kiedy kiwnęła głową na znak zgody, ułożył się koło niej delikatnie i przytulił dziewczynę do siebie niczym małe dziecko, głaszcząc ją po włosach.

- To moja wina... - powiedział, jakby sam do siebie, ale drugą część skierował już bezpośrednio do niej - Przepraszam.

Gorącą dłonią pogładziła jego policzek, milcząc. Wiedział, że przepraszam to było za mało. I to o wiele za mało, ale na razie tylko tyle mógł zrobić. Chociaż przeprosić. Nie odezwali się do siebie więcej ani słowem, Rose potrzebowała odpoczynku. Zasnęła w jego ramionach a on poszedł w jej ślady.



***



Kiedy Rose się obudziła czuła się lepiej i nie miała już takiej mocnej gorączki. Scorpius jeszcze spał, ale po chwili obudził się, czując że nie śpi.

- Lepiej? - zapytał.

- Dziękuje ci - powiedziała, zamiast odpowiedzieć na jego pytanie.

Spojrzał na nią zdziwiony. Za co ona mogła mu dziękować? Nie zrobił nic, żeby zasłużyć na podziękowania.

- Za co? - zapytał nie rozumiejąc.

- Za to, że wszedłeś wtedy do pokoju - szepnęła, odwracając wzrok.

- Nie żałujesz?

- Gdybym żałowała, to bym nie dziękowała - westchnęła. - Tylko sobie nie myśl za dużo. Po prostu w dalszym ciągu nie czuje się gotowa na seks - mruknęła, rumieniąc się mocno. Nie patrzyła na chłopaka i nie była pewna dlaczego mu to mówi. - Nie mów mu tego, dobrze? - poprosiła go cicho i spojrzała na niego, rumieniąc się jeszcze mocniej. - Ostatnio wiele wycierpiał i gdyby dowiedział się o tym... - spojrzała na chłopaka z przestrachem. Po co mu to wszystko mówiła?

- Nic nie powiem - obiecał.

- Dziękuję - mruknęła słabo. Zamknęła oczy.

- Myślę, że niedługo poczujesz się lepiej.

Kiwnęła głową.

- Chyba powinnam iść na lekcje...

- Oszalałaś? Wiem że ty musisz kuć, bez przerwy, ale wyluzuj, jesteś chora - powiedział, patrząc na nią.

- Nic mi nie ma, naprawdę... - zaprzeczyła, kręcąc głową

- Zostajesz. Dzisiaj jeszcze ja o tym decyduje, a jutro najwyżej zatrzymam cię siłą. Chcesz się wykończyć? - zapytał, patrząc na nią poważnie.

Westchnęła cicho.

- Dlaczego miałbyś zatrzymać mnie siłą? Dlaczego tak ci zależy?

- Bo to moja wina.

- Przecież tego chciałeś, prawda? Chciałeś dać mi nauczkę...

- Nie taką - mruknął.

- A jaką?

- Inną - powiedział, a ona spojrzała na niego bez słowa.

- Może przynieść ci coś do jedzenia? - zapytał.

- Tak.

- Co?

- Coś dobrego - uśmiechnęła się słabo, ale uroczo, tak jak tylko ona potrafiła.

- Dobrze, to za chwilkę wrócę - uśmiechnął się i poszedł do wielkiej sali. Wziął dla nich coś do jedzenia i wrócił, zastając ją przebraną w koszulkę na ramiączkach i sweter. Wzięła od niego tosty. Nadal była dość słaba.

- Przynieść coś jeszcze? - zapytał.

- Herbatę - mruknęła, sięgając po tosta.

Kiwnął głową i poszedł po herbatę dla niej. Kiedy wrócił podał jej herbatę i zapytał niepewnie:

- Mogę cię na chwilę zostawić? Nie wychodź.

- Gdzie idziesz? - zapytała nagle, nie zastanawiając się nad tym, że może wyjść na wścibską.

- Przejść się - uśmiechnął się do niej i zostawił ją, a ona w spokoju dokończyła śniadanie.



***



Rose już od kilku dni nie wychodziła z Pokoju Życzeń. Scorpius spędzał z nią prawie cały czas, wymykał się tylko na wszystkie posiłki, z których zawsze przynosił jej coś dobrego i na jakieś spacery. Kilka razy zapytała chłopaka co u Corna, ale nic poza tym. Te dni należały do nich, do ich zaufania, które rosło z każdą chwilą... Znowu byli sobie bliscy, jak wtedy, zanim nastąpiła ta przykra w skutkach rozmowa. Rozmawiali o wszystkim i o niczym, o głupotach i poważnych sprawach. Ale zazwyczaj rozmowy nie dotyczyły szczególnie prywatnych tematów. Były dość ogólne i trzymali się pewnych granic, granic których bali się przekroczyć.

- Dlaczego chcesz wyjechać po szkole? - palnął w końcu.

- Przecież powiedziałam wcześniej - spojrzała na niego. Siedzieli na ziemi, wśród wielu poduszek. - Chcę odciąć się od wszystkiego, co złe, a mam sporo takich... mało przyjemnych wspomnień - westchnęła cicho. - A dlaczego ty chcesz wyjechać?

- To skomplikowane - powiedział, ale po chwili dodał: - Głownie chodzi o to, że już nie mam przy czym zostać.

- A wcześniej miałeś? - spytała. Jego pytanie sprawiło, że przekroczyli tę granicę.

- Miałem. A raczej, myślałem że miałem - szepnął.

- Co się stało, że już nie masz? - spytała cicho.

- Uciekło. Dosłownie i w przenośni - wyznał.

Westchnęła i kiwnęła głową. Oparła głowę o ścianę.

- Myślę że ty nie powinnaś uciekać, masz tu rodzinę - powiedział Scorpius, pijąc łyka kakao które im przyniósł.

- Ty też masz rodzinę, Scorpius. Rodzinę i przyjaciół - westchnęła. - Ja mam rodzinę, której chętnie bym się pozbyła.

- Masz dużą, zgraną rodzinę Rose. A ja nie. To już nie jest rodzina. Może kiedyś tam była... marna, ale ewentualnie można byłoby to nazwać rodziną. Ale teraz... teraz to w niczym nie przypomina prawdziwej rodziny - stwierdził, po czym dodał znacząco, z gorzką ironią - Ta, przyjaciół.

- Masz przyjaciół. Przede wszystkim masz najlepszego przyjaciela, Corna - spojrzała na niego. - To była najlepsza przyjaźń ze wszystkich, jakie widziałam, nie pozwólcie, żebym to zniszczyła - westchnęła.

- My się już nie przyjaźnimy - odparł sucho.

- Dlaczego? - odstawiła szklankę i usiadła bliżej chłopaka.

- Przyjaźń opiera się na zaufaniu. Czyli na braku kłamstw.

- To moja wina - złapała jego dłoń i spojrzała mu w oczy. - Prosiłam go, żeby nikomu nie mówił, nawet tobie. Chciał ci powiedzieć.

- Nie martw się Rose, to i tak już nie ma znaczenia. Po tym wszystkim co się stało, nasza przyjaźń umarła.

- Nie powinnam była wtedy o tym wspominać - mruknęła, czuła się głupio z tego powodu. - Albo pozwolić mu powiedzieć prawdę.

- To już nie ma znaczenia, nie ma sensu się tym zadręczać.

- Dalej uważasz, że wypadam blado przy Lily? - spytała cicho. Nawet nie wiedziała skąd to pytanie przyszło jej do głowy.

Spojrzał na nią uważnie. Nie wiedział do końca co odpowiedzieć. Napił się.

- Rose.... Lily bardzo mnie zraniła. Nikt nie wypada przy niej blado. Ty i Lily jesteście zupełnie inne, niepodobne pod żadnym względem. Nie sposób was tak na prawdę porównać.

- Wiem, w końcu jesteśmy, hm... wrogami? Jakoś tak -  westchnęła, raczej nikt o tym nie wiedział.

- Dlaczego? - nie wyglądał na zdziwionego, raczej się tego domyślał, ale nigdy nie pytał o powód.

- Dużo do wyjaśniania. I wcale nie jestem zazdrosna - mruknęła.

- Ja nic takiego nie powiedziałem - uniósł brew rozbawiony. - Ale ze sobą nie jesteś do końca szczera, co?

- Nie wiem. Może. Między mną a Lily nigdy nie było miło.

- Kłóciłyście się?

- Kłóciłyśmy, biłyśmy... a ona skarżyła. Zawsze i na wszystko.

- Brzmi trochę...

- Trochę jak? - zapytała. - No i co najważniejsze… Lily zawsze była lepsza. Dla wszystkich słodziutka Lily, grzeczna i ułożona Lily, cudowna Lily... Dla wszystkich, nawet dla ciebie - powiedziała.

- Trochę dziecinnie. A ja się po prostu zakochałem. Ona działa na ludzi w ten sposób. Potrafi ich w sobie rozkochać. Ale to nie zmienia faktu, że jest fałszywa i nic nie warta - w jego głosie było słychać nutkę goryczy. Nic już nie czuł do Lily, ale rany tak szybko się nie goją.

- A i tak urocza. Przez nią nienawidzę wracać do domu, na święta, na wakacje, na ferie... Miałeś pecha, że zakochałeś się właśnie w niej.

- Przecież nie mieszkacie razem - zauważył.

- Moi rodzice i jej rodzice... to rodzina w końcu. Mój ojciec i jej matka są rodzeństwem, a reszta to w końcu Święta Trójca - skrzywiła się. - Nawet nie wiesz ile czasu spędzamy razem.

- Domyślam się, że często przebywacie razem, ale chyba nie aż tak, co?

- Każde święta i połowa wakacji. Dalej uważasz, że to nie tak często? - spojrzała na niego.

- Ech, ale są jeszcze inni.

- Ta... Hugo, Albus i James którzy uwielbiają mi dokuczać. Szczególnie James. W tym roku, to już w ogóle nie da mi spokoju...

- Racja, James na pewno będzie cię denerwował, ale wy się chyba lubicie nie?

- Tak. James jest... wredny i złośliwy, ale kocham go jak starszego brata - uśmiechnęła się.

- Nic dziwnego, określenie wredny i złośliwy, pasuje również do ciebie - zaśmiał się.  

- Odezwał się - roześmiała się.

- Ja? - spojrzał na nią niewinnie.

- Tak, ty.

- Na ogół jestem przecież dosyć miły - uśmiechnął się szelmowsko.

- Miły? Jak głodny hipogryf - powiedziała z rozbawieniem.

- Dramatyzujesz -  zaśmiał się.

- Wcale nie - pokazała mu język, ale zaraz przypomniała sobie tą pamiętną rozmowę na karteczkach i zarumieniła się lekko.

Uśmiechnął się do niej sugestywnie.

- Naprawdę byś chciał? - zapytała, nie bardzo zastanawiając się nad tym co mówi. Nawiązała do tamtej rozmowy. Był zaskoczony.

- Co? - zapytał niedowierzając.

Spłonęła rumieńcem, zdając sobie sprawę, jak to wszystko zabrzmiało.

- Chodziło mi o to czy... bo ciągle mówisz z podtekstem... ja... - plątała się w tym, co mówiła. Spojrzała w sufit, biorąc głębszy oddech. - Pytałam o seks - wydusiła w końcu.

Odchrząknął i powiedział zalotnie z nutką ironii, bo był pewien, że dziewczyna żartuje:

- Z tobą zawsze.

- Ja nie żartuję, Scorpius - powiedziała, czerwieniąc się jeszcze mocniej. Zaczynała żałować, że poruszyła ten temat.

- Mówisz poważnie?

Spojrzała na niego. Gdyby żartowała, nigdy nie zarumieniłaby się tak bardzo.

- Zapomnij o tym pytaniu - wymamrotała cicho.

Nic nie powiedział, bo nie za bardzo wiedział co. Trochę go zamurowało. Zapanowało nieprzyjemne milczenie.

Rose miała tendencje do mówienia tego, co jej ślina przyniesie na język. Zresztą, Scorpius tak często doprowadzał między nimi to jednoznacznych sytuacji czy pytań wskazujących na jego zainteresowanie, że ruda miała mętlik w głowie. Objęła kolana ramionami.

- Kiedy będę mogła wrócić na lekcje? - spytała, żeby przerwać ciszę.

- Na pewno nie dzisiaj i nie jutro, a potem zobaczymy - odparł.

- Powinnam chodzić na treningi, niedługo pierwszy mecz - mruknęła.

- Jesteś zbyt słaba.

Westchnęła cicho, ale nic więcej nie powiedziała.

- Chciałbym mieć jeszcze chociaż jedną osobę, której na mnie zależy - palnął nagle, po dłuższej ciszy.

- Jeszcze jedną? - spojrzała na niego, nie bardzo wiedząc o co mu chodzi. Siedzieli dosyć blisko siebie.

- Chociaż jedną - powtórzył.

Przez chwilę zastanawiała się czy coś powiedzieć, ale nie była w stanie. Nie teraz. Oparła głowę o jego ramię, znowu miała wyższą temperaturę.

- Gorzej się czujesz?

- Nie, jest dobrze - mruknęła cicho.

- Na pewno? Jesteś rozpalona - szepnął zmartwiony.

- Tak, na pewno. Nie martw się tyle, bo porobią ci się zmarszczki - uśmiechnęła się do niego, wciąż lekko się o niego opierając.

Szturchnął ją delikatnie z teatralnym oburzeniem.

- Ja się troszczę.

- I marszczysz się. O, tu już ci się zrobiła zmarszczka - palcami przejechała po jego czole, uśmiechając się przeuroczo.

- Wypraszam sobie, ja mam idealną cerę - uśmiechnął się.

- Ale już ci się zaczynają robić zmarszczki. Widzisz? - sięgnęła po lusterko, które właśnie się pojawiło. - Tutaj - palcami przejechała po jego czole i policzku.

- Mała, złośliwa jędza - roześmiał się.

- Wcale nie jędza! - pokazała mu język.

- Jasne, jasne.

Spojrzała na niego z oburzeniem. Jej udawane oburzenie było przesłodkie.

- Ja dopiero mogę być jędzą.

- Czekam - uśmiechnął się do niej zaczepnie.

- Masz może łaskotki? - spytała ze złośliwym błyskiem w oku. Ona miała. Okropne łaskotki.

- A ty? - zapytał ze śmiechem.

- Ja? Nie mam - odparła trochę niepewnie.

- Tak? To nic się nie stanie jak zrobię tak? - zapytał przekornie i połaskotał ją delikatnie. Zaśmiała się i chciała odsunąć od chłopaka, ale blondyn przytrzymał ją, obejmując w pasie. Zaczął ją mocniej łaskotać, a ona zaczęła mu oddawać! Po chwili leżeli na ziemi i pokładali się ze śmiechu. Śmiała się, wiercąc pod chłopakiem.

- Scorpius, zoooostaaaaaw! - zawołała z głośnym śmiechem. Siedział na niej i przygniatał ją do podłogi, łaskocząc w najczulszych miejscach.

Nie przestawał aż w końcu ona gwałtownie go połaskotała i upadł na nią ze śmiechem. Ich usta się do siebie zbliżyły i nagle, całkowicie zapomnieli o poprzedniej zabawie.

Pocałował ją, a ona odwzajemniła pocałunek. Przestała go łaskotać, za to delikatnie oparła dłonie na jego torsie. Nie chciała tego przerywać. On też nie chciał. Od łaskotek koszulkę miała podwiniętą lekko do góry, więc jego dłoń pogładziła jej nagą talię. Całowali się delikatnie i czule, niczym nie przypominało to tych gwałtownych, pełnych energii i pasji pocałunków. Pod tą pieszczotą oboje się rozpływali, pocałunki były powolne, słodkie, ale miały w sobie coś więcej niż te Rose i Corna. Miały w sobie uczucie.

Kiedy jednak przytulił ją lekko do siebie, poczuł że znowu ma gorące czoło. Westchnął, niechętnie przerywając pocałunek

- Chyba jednak nie czujesz się najlepiej, co?

Westchnęła i odsunęła się od niego z cichym jękiem żalu. Nie chciała, żeby przerywał.

- Powinnaś się położyć, jesteś blada.

- Nie chcę - mruknęła.

- Ja też nie - przyznał. - Ale musisz.

- Położysz się ze mną? - spytała cicho. W wciąż lekko się przytulali.

- Dobrze - cmoknął ją w czoło i po chwili spali już słodko w łóżku, niczym małe dzieci.



***



Scorpius starał się jak najmniej zostawiać Rose, ale kiedy już to robił naprzykład po to, żeby iść na posiłek, unikał Corna, bo wiedział że wiąże się to z uciążliwymi pytaniami, na które nie miał ochoty. Tym razem jednak, wychodząc z wielkiej sali po śniadaniu, natknął się na niego.

- Nie wiesz co z Rose? - zapytał wprost, patrząc na niego.

- Może.

- Może?

Kiwnął głową.

-  Scorpius, jeśli cokolwiek wiesz to mi powiedz - powiedział, patrząc na niego. Martwił się o Rose.

- Nie wiem - skłamał.

- Na pewno? - spojrzał na niego. - Zniknęła nagle, po kłótni z tobą. Doprowadziłeś ją do takiego, a nie innego stanu. Na pewno nie wiesz?

Patrzył na niego chwilę.

- Nie mogę powiedzieć.

- Dlaczego nie? Scorpius, jeśli cokolwiek o niej wiesz to mi powiedz.

- Nie mogę.

- Dlaczego nie? Scorpius?

- Bo nie, nie martw sie, jest cała.

- Gdzie ona jest?

Cisza. Scorpius wolał milczeć, bo co miał powiedzieć?

- Scorpius!

- Nic nie powiem.

- Dlaczego nie? Cholera!

- Bo nie, ale nie martw się tak, nic jej nie jest. A ja jej nic nie robię. Po prostu... odpoczywa.

- I ty wiesz gdzie ona jest? Dlaczego TY wiesz?! - prychnął zły.

- Tak wyszło - powiedział tylko. Nie miał ochoty się z nim kłócić, chciał iść do Rose.

Spojrzał na niego. Był wściekły, martwił się o swoją Rose, nie wiedział co z nią i dlaczego to właśnie Scorpius wie, gdzie ona jest, a on nie.

- Powiedz mi gdzie ona jest! - powiedział zły.

- Nie zamierzam - odparł obojętnie. Nie wiedział jak uciąć tę rozmowę.

- Bo co? Chcesz ją dalej niszczyć? - warknął.

- Nie, nie twoja sprawa.

- To właśnie jest MOJA sprawa, a Rose to MOJA dziewczyna! Ty mógłbyś dać jej święty spokój! - był zły.

- Och, Corn daruj sobie podkreślanie tego - przewrócił oczami Scorpius. - Tak bardzo próbujesz się o tym sam przekonać, bo dobrze wiesz, że w waszym związku więcej jest pozorów, niż uczucia, a przynajmniej z jej strony. Nie mogę ci powiedzieć, Rose by nie chciała żebym ci powiedział.

- Rose? - prychnął. - Już mówicie do siebie po imieniu? - spytał chłodno. Udawał złość, w rzeczywistości czuł się oszukany, zdradzony.

- A to ma jakieś znaczenie? - uniósł brew. Tak na prawdę, powiedział Rose przez przypadek. Sam nie wiedział, czy mówią do siebie po imieniu czy po nazwisku.

- Spore.

- Tylko dla ciebie.

- Nie, nie tylko dla mnie. Po co ci była ta cała zemsta na niej? - spytał chłodno. - Żeby teraz się do niej dobierać?

- Jesteś żałosny z tą twoją zazdrością. Nie dobieram się do niej, wyluzuj.

- To ty jesteś żałosny z tym, że ciągle się tego wypierasz.

- Cholera, Corn, mam ci to przeliterować? Do NICZEGO nie doszło, nie dobierałem się do niej, szczęśliwy? Po prostu ona chce trochę spokoju.

- Nie wierzę ci - powiedział, patrząc na niego.

- To masz problem - pychnął.

- Już nie mogę ci ufać. Nie po tym, co jej zrobiłeś i nie po tym, jak na nią patrzysz - powiedział zły.

- Zazdrosny, o to jak na nią patrzę? - zakpił.

- Myślisz, że nikt tego nie zauważył? - prychnął. - Ona nie jest ci obojętna, Malfoy. A swoim zachowaniem w stosunku do niej tylko próbujesz zamaskować to, że cię pociąga - warknął. Tutaj miał, niestety, rację.

- Skoro jesteś o to zazdrosny, to chyba nie za bardzo wierzysz w jej uczucie do ciebie, co?

- Nie wierzę tobie.

- To działa w dwie strony, więc jej chyba też nie.

Spojrzał na niego zły.

- Prawda w oczy kole? - zaśmiał się.

- Zostaw ją w spokoju, Malfoy - powiedział chłodno i chciał odejść.

- Zamierzasz coś zrobić z tamtymi kretynami? Teraz jest świetna okazja - rzucił Scorpius, mając na myśli Ślizgonów którzy skrzywdzili Rose. Te słowa go zatrzymały.

- Zamierzam.

- A nie chcesz pomocy? - spojrzał na niego, starając zachować się obojętny ton głosu.

- A ty czemu chcesz coś z nimi zrobić?

- Bo tak, nie zadawaj idiotycznych pytań.

Chciał coś powiedzieć, ale nie zamierzał się kłócić. Nie teraz, kiedy mieli całkiem ważną sprawę do załatwienia.

- To co, idziemy?

- Idziemy.

Po raz pierwszy od dłuższego czasu zaczęli współpracować. Robili to tylko i wyłącznie dla Rose. Tylko dla Rose. Bo przecież nie zamierzali się pojednać? No w życiu!



***



W końcu po wizycie z Cornem w pokoju wspólnym, ruszył w kierunku pokoju życzeń. Niestety po drodze, natknął się na Lily. Zaklął w duchu. Co za dzień! Dziewczyna podeszła do niego.

- Czego chcesz? - zapytał na wstępie. Nie miał ochoty marnować czasu na przywitania i udawanie sympatii.

- Nie bądź taki oschły. Gdzie Rose? - Imię dziewczyny zostało wypowiedziane z pewną niechęcią.

- Nie twoja sprawa - westchnął.

- Moja, w końcu Rose to moja kuzynka - spojrzała na niego, oczekując odpowiedzi.

Prychnął pogardliwie.

- Bo uwierzę, że ona cię obchodzi.

- A ciebie tak? - zakpiła.

- Odwal się Potter, serio, nie mam ochoty na rozmowy z tobą - rzucił, chciał żeby zostawiła go w spokoju. Najpierw Corn, potem ona. A on chciał już iść do Rose.

- Teraz to Potter? A gdzie twoja wielka miłość, Malfoy? - zakpiła. - Przecież wiemy, że jesteś taki sam jak ja. Bawisz się... Też się dobrze bawiłam, widząc jej poniżenie w ciągu ostatnich kilku dni - uśmiechnęła się jadowicie. Zrobiło mu się wręcz słabo, kiedy porównała go do siebie.

- Nie jestem taki jak ty - warknął, trochę agresywnie. - I nigdy nie będę.

- Zawsze byłeś.

- Popełniłem błąd, traktując ją w ten sposób. Ale tego błędu nigdy nie powtórzę.

- Oczywiście, bo więcej się do ciebie nie zbliży. Malfoy, niczego się nie uczysz. Moja głupia kuzynka jest teraz dla całej szkoły zwykłą dziwką - powiedziała ze złośliwą satysfakcją. A najgorsze było to, że miała rację.

- Odwal się. Chcesz czegoś jeszcze po za denerwowaniem mnie?

- Oczywiście. Przecież mówię, że chcę wiedzieć co z moją głupią kuzynką.

- To rozczaruje cię, bo ode mnie się tego nie dowiesz - rzucił, znużony tą rozmową.

- Nie?

- Nie.

-  A może w końcu doprowadziłeś do tego, czego chciałeś? - zapytała z dziwnym błyskiem w oku.

- Czyli? - spojrzał na nią, nie rozumiejąc co ma na myśli.

- Biedna nie wytrzymała tego psychicznie i coś sobie zrobiła... - spojrzała na niego.

- Jesteś chora - stwierdził odsuwając się od niej z niechęcią. - To twoja kuzynka, jak możesz z tego drwić?

- Drwię? No skąd.

- Nie mogę na ciebie patrzeć - powiedział z niechęcią i zaczął odchodzić.

- Kiedyś chciałeś nie tylko patrzeć! - rzuciła za nim głośniej.

- Ale teraz nie chcę cię znać - odparł chłodno i ruszył do pokoju życzeń, mając nadzieje, że na nikogo już się nie natknie.



***



Tamten pocałunek zmienił wiele i oboje zdawali sobie z tego sprawę. Rose w dalszym ciągu dostawała gorączki, tak nagle i bez większego powodu, więc Scorpius nie wypuszczał jej z Pokoju Życzeń. Opiekował się nią, troszczył i był. Sama nie bardzo wiedziała jak ma się zachować w tej sytuacji. Z jednej strony był on, który doprowadził do całej tej choroby i wiele razy doprowadzał ją do płaczu, ale teraz się troszczył. Z drugiej strony był Corn, jej chłopak, z którym nie miała kontaktu od kilku dni. Siedziała na poduszkach z dużą książką na kolanach.

- Lepiej się czujesz?

Kiwnęła głową i spojrzała na chłopaka.

- Corn o ciebie pytał. Właściwie już dawno, ale wolałem poczekać aż w końcu mnie o to sama zapytasz – westchnął.

Spojrzała na niego, dziwnie się poczuła.

- O co pytał dokładniej? - spytała cicho.

- Gdzie jesteś, co się z tobą dzieje.

- Co mu powiedziałeś? - odłożyła książkę.

- Nic mu nie odpowiedziałem.

- Chyba... chyba powinnam z nim porozmawiać - powiedziała cicho.

- Jak uważasz - mruknął z niezadowoleniem. - Ale dopiero kiedy wyzdrowiejesz.

- Powinnam - złapała jego dłoń.

- Dobrze, ale jak już mówiłem, dopiero kiedy będziesz zdrowa.

Kiwnęła głową i wyciągnęła nogi przed siebie.

- Lily też o ciebie pytała - wydusił w końcu, wiedział że powinien jej o tym powiedzieć.

- Co? - spojrzała na niego zdziwiona. Lily? O nią? - Rozmawialiście?

- Mhm, niestety.

Kiwnęła głową, ale o nic więcej nie zapytała. Lily o coś pytała? O nią? To było dziwne i niepokojące.

- Nie jesteś ciekawa, dlaczego chciała cię zobaczyć? - spojrzał na nią zdziwiony.

- Sama nie wiem - powiedziała powoli. - Tak samo nie wiem dlaczego akurat ciebie spytała... - spojrzała na niego. - Chociaż, może chce z tobą ponownie nawiązać kontakt? - spytała nagle.

Zaśmiał się gorzko.

- Wątpię. Pewnie po prostu zauważyła że ostatnio trochę było dziwnie, ale Corna na pewno najpierw zapytała.

- Nie wiem co ją obchodzi co się ze mną dzieje - mruknęła.

- Może się martwi - podsunął niebezpiecznie. Nienawidził Lily i wiedział, jak okropna jest, ale w końcu były kuzynkami. Po za tym wierzył, że Lily drwiła z nieszczęścia Rose tylko po to, żeby zamaskować zmartwienie. To było idiotyczne, ale mimo wszystko były rodziną.

- Bardziej prawdopodobne jest to, że chce nawiązać z tobą kontakt niż to, że martwi się o mnie.

- To w końcu twoja kuzynka.

- No i? Nie jesteśmy jak rodzina, Scorpius...

- Może coś ją tknęło.

- No, może chce wiedzieć co u ciebie - odparła z przekąsem. - Nie rozmawiajmy o tym, proszę - złapała go za rękę.

- Dobrze - powiedział. Jemu też to odpowiadało. - Gorączka powoli puszcza.

Kiwnęła głową, nie puszczając jego dłoni.

- Ale jeszcze ze dwa dni powinnaś poleżeć - stwierdził.

- Ale będziesz tu ze mną?

- Pewnie, jeszcze uciekniesz- roześmiał się.

Również się zaśmiała. Coraz lepiej się dogadywali.

- Zjadłbym lody, może skocze do kuchni i trochę wykradnę. Chcesz?

- Chcę - uśmiechnęła się.

- To zaraz będę z powrotem.

- Czekam - uśmiechnęła się do niego i przeciągnęła się. Uśmiechnął się i poszedł po lody.

Czekała na niego. Wstała z poduszek i z nudów zaczęła chodzić po pokoju. Kiedy wrócił, zobaczył że spacerowała. Wyglądało to dość komicznie kiedy przemierzała pokój w tę i we w tę, więc szczerze się roześmiał. Zatrzymała się i spojrzała na niego.

- Co się śmiejesz?

- Co nuda robi z człowiekiem - zadrwił, kręcąc głową.

- Odczep się - spojrzała na niego. - Masz lody?

- Oczywiście - podał jej miskę. - Smacznego.

- Dziękuję - uśmiechnęła się. Usiadła na łóżku. Jedli lody, rozmawiali, śmiali się i wygłupiali. Dogadywali się tak dobrze, jak nigdy. Czuli się przy sobie swobodnie - nie licząc paru aluzji Scorpiusa, po których Rose się rumieniła. Była nadzieja, że mu wybaczy. I tylko to się teraz tak na prawdę dla niego liczyło.
           

Obserwatorzy