I w taki oto sposób dotarłyśmy z Karoliną do momentu, kiedy to rozdziały już nie rozdzielają się na "Rose" i "Scorpius", a raczej mają charakter ambiwalentny i opisują uczucia, emocje i przeżycia obojga głównych bohaterów. Dotarłyśmy także do chwili, kiedy w ich życie wkraczają także kolejne postacie poboczne - w tym rozdziale tylko dwie, w następnych będzie ich coraz więcej. Docieramy także do pewnego punktu kulminacyjnego. I mamy nadzieję (zwłaszcza ja), że to, co dzisiaj przeczytacie, nie jest czymś bezsensownym czy bezcelowym. Starałam się także, aby to miało w sobie emocje, ale nie wiem czy mi to wyszło. Notka dosyć negatywna, ale negatywny był także wpływ otoczenia na to, co pisałam - kłótnie, śmierć, pogrzeb, choroba, problemy... to wszystko nie wpływa pozytywnie na autora. Nie mniej jednak mam nadzieję, że nie jest tak źle, jak mi się wydaje i zapraszam wszystkich do czytania. Dzisiaj obie perspektywy.
Drobny wątek erotyczny również się pojawia ;).
Każdy kolejny dzień dłużył się niemiłosiernie. Rose
miała wrażenie, że każda minuta trwa niczym godzina, godzina jak dzień, dzień
jak tydzień. Nie wierzyła w to, że minęło zaledwie pięć dni, czyli dopiero
połowa czasu. Dla niej ten okres był koszmarem. Starała się jak mogła, by się
nie poddawać, by nie pokazywać przy blondynie swojego strachu czy słabości, ale
już nie miała siły. W pięć dni zmieniła się z buntowniczej i pełnej życia
dziewczyny w zwyczajny wrak psychiczny. Bała się własnego cienia, każdego
ruchu, każdego gestu. Wciąż nie była pewna co jeszcze Scorpius wymyśli w
stosunku do niej. Nawet przestała się buntować, w obawie przed jego gniewem.
To, co jeszcze niedawno czuła do niego powoli zaczynało się ulatniać, ustępowało
natomiast miejsca przerażeniu. Z każdą kolejną chwilą jej uczucie do Scorpiusa
słabło, uciekało niczym piasek przez palce. Zanikało, ustępując miejsca lękowi,
niechęci czy obawie.
Z każdą minutą miłość do niego sprawiała jej coraz
większy ból.
***
Już nie dawała rady. Kolejnego dnia czuła się
poniżona i wytykana palcami. Pozostała zupełnie sama, bez jakiegokolwiek
oparcia. Nie mogła na nikogo liczyć, nawet na brata czy kuzynów. Oni, mimo
mieszkania ze Scorpiusem w jednym dormitorium, ani razu nie zareagowali. Nigdy
nie kazali mu przestać czy zostawić jej w spokoju. Czuła się jeszcze bardziej
samotna niż kiedykolwiek wcześniej. Nie narzekała jednak, miała Corna, który
cały czas był przy niej, mimo tego, co działo się między nią, a młodym
Malfoyem. Corn był naprawdę cierpliwy i trwał przy niej, mimo iż to, co się działo,
nie było dla niego miłe. Cała ta sytuacja nie mogła być miła, skoro jego były
już najlepszy przyjaciel traktował jego aktualną dziewczynę jak najgorszą z
możliwych i dobierał się do niej na każdym kroku. Corn jednak bardzo dzielnie
to znosił, ale nic nie robił, by jej pomóc. Doskonale zdawał sobie sprawę, że
każda próba ingerencji w obecną sytuację sprawiała, że Malfoy się na niej
mścił. A Corn tego nie chciał.
Nie poznawał przyjaciela.
Rose prawie wcale nie jadała, bo z nerwów nic nie
mogła przełknąć. Płakała, kiedy nikt nie widział, zamykała się w łazience i tam
wymiotowała z nerwów. Nie przyznawała się jednak nikomu do tego, że już nie
daje sobie rady, że Scorpius wygrał, dopiął swego i zniszczył resztki jej woli
walki. Zabił w niej to, co było najważniejsze i najlepsze. Zabił jej duszę.
Znowu uwolniła się od chłopaka i wyszła, pod
pretekstem udania się do dormitorium. Nie poszła jednak tam, swoje kroki
skierowała do łazienki, gdzie zamknęła się w kabinie i rozpłakała się. Puściły
jej emocje, które dusiła w sobie od dłuższego czasu. Nie była w stanie tego
powstrzymać. Usiadła na zamkniętej klapie i ukryła twarz w dłoniach. Cała ta
sytuacja zaczęła odbijać się na jej zdrowiu – ciągłe nerwy osłabiły jej
odporność, powoli wykruszały jej organizm. Spowodowały też jej niechęć do
jedzenia, najczęstszy powód szybkiej utraty masy ciała przez Rose. Jej rodzina
zawsze dobrze wiedziała, że w sytuacjach pełnych nerwów i napięcia trzeba było
mocno pilnować rudowłosą, żeby zawsze jadła, nawet jeśli cierpi. Scorpius
jednak nie zwracał na to większej uwagi, a Corn nie miał serca, by jeszcze ją
do czegoś zmuszać. W efekcie Rose już teraz schudła, trochę za bardzo.
Ponownie zaniosła się szlochem, łzy ciekły po jej
policzkach.
Usłyszała czyjeś kroki za drzwiami i ciche pukanie.
W pierwszej chwili nie zareagowała, ale pukanie tylko się nasiliło.
Przestraszyła się, że to chłopak ją znalazł i znowu będzie zły, znowu będzie
krzyczał. Otarła blade policzki dłońmi, wzięła wdech i otworzyła zasuwkę. Ktoś
po drugiej stronie złapał za klamkę, lekko uchylił drzwi i spojrzał na
wystraszoną, zapłakaną Gryfonkę.
Po drugiej stronie stała całkiem ładna, czarnowłosa
dziewczyna, na szacie miała herb Slytherinu. Rose znała ją tylko z widzenia i
wiedziała o niej trochę, ale tylko to, co usłyszała od brata i kuzynów.
Ślizgonka nazywała się Linda Parkinson i
chodziła do jednej klasy z bratem Rose, Hugonem. Była rok młodsza od rudowłosej
i przyjaźniła się z męską częścią rodziny młodej Weasley. Niestety była także
blisko z młodym Malfoyem, co oznaczało dla Rose tylko tyle, że Scorpius na
pewno wysłał kogoś na przeszpiegi.
Serce podeszło jej do gardła, kiedy tylko wyobraziła
sobie gniew blondyna. Musiała się uspokoić, szybko, zanim znowu stanie z nim
oko w oko. Walczyła ze strachem i słabościami, ale to już nic nie dawało.
Udawało jej się ukrywać większość swoich emocji i uczuć przed całą resztą
szkoły, ale była już coraz bliżej załamania. Linda właśnie to zauważyła i
kucnęła przed nią.
- Hej, co się dzieje? – spytała. Żeby się nie
wywrócić oparła dłonie na kolanach Rose.
Rudowłosa wzdrygnęła się, przestraszona, co bardzo
zmartwiło młodszą Ślizgonkę. Gryfonka ewidentnie bała się czyjegokolwiek
dotyku, jakby to było coś naprawdę złego. Linda obawiała się, że to wszystko
wina Scorpiusa.
- Nic… nic się nie stało – wymamrotała Rose, w końcu
zbierając się w sobie. Linda nie wyglądała jednak na przekonaną jej słowami.
- Nie wydaje mi się. Możesz mi powiedzieć co się
dzieje, naprawdę.
- Nie, naprawdę, wszystko dobrze. – Jej głos znowu
był pewniejszy, jakby na powrót przestawała się bać. W rzeczywistości drżała na
samą myśl, że Scorpius mógłby się dowiedzieć, że to przez niego płakała. To by
była jej osobista porażka, a jego triumf.
- Na pewno? Może kogoś zawołać? – spytała. Wyglądała
na zmartwioną, może nawet przerażoną stanem Rose. Ta jednak nie mogła na to
pozwolić. Gdyby ktoś się dowiedział, gdyby ta informacja wyszła poza łazienkę
na pewno dotarłaby do młodego Malfoya. Nie mogła do tego dopuścić.
- Nie, wszystko dobrze, naprawdę. Nikt nie musi… nie
może się o tym dowiedzieć – mruknęła cicho i spojrzała błagalnie na
szesnastoletnią Ślizgonkę. Dopiero teraz miała chwilę, żeby jej się dokładniej
przyjrzeć. Była bardzo ładna, miała długie do pasa włosy w hebanowym kolorze,
całkiem duże, kobaltowe oczy i pełne usta. Jej jasna karnacja idealnie
kontrastowała z kolorem włosów i podkreślała kolor oczu. Według Rose dziewczyna
była dużo ładniejsza od niej. Nic dziwnego, że była blisko Scorpiusa.
- Jesteś pewna? – Linda nie dawała za wygraną. Widać
było, że próbuje pomóc dziewczynie. – Mogę zawołać twojego brata. Albo
kogokolwiek… - zaczęła, ale rudowłosa szybko jej przerwała:
- Nie, nie, nie! Nikt nie może się o tym dowiedzieć!
– Przestraszona spojrzała na Lindę. – Proszę cię, nie mów nikomu – powiedziała i
podniosła się. Była wyższa od Lindy, ale także i dużo chudsza.
- Rose, proszę cię, daj sobie pomóc! – Linda wyprostowała
się i spojrzała na dziewczynę z pewną dezaprobatą i lękiem. Rose potrząsnęła
głową.
- Przepraszam, nie mogę. Obiecaj tylko, że nikomu
nic nie powiesz. Obiecaj! – Złapała dziewczynę za ramię. Linda westchnęła, patrząc
na nią. Kiwnęła jednak głową.
- Nie powinnaś uciekać – mruknęła cicho. – Ale obiecaj
mi, że w końcu coś z tym zrobisz. – Spojrzała na dziewczynę. Rose pokiwała
tylko głową i cofnęła dłoń, tym samym puszczając ramię czarnowłosej. Ponownie
otarła policzki i uciekła z łazienki, zanim Linda powiedziała coś jeszcze. Zanim
zmieniła zdanie.
Drogę z łazienki do dormitorium pokonała w tempie
ekspresowym.
***
Linda nie potrafiła zrozumieć tego, co się działo.
Nie potrafiła odnaleźć w Scorpiusie tego samego chłopaka, który jeszcze rok
wcześniej nie dawał jej spokoju, łaskocząc ją i dokuczając jej tak, jak
dokuczają sobie przyjaciele. Patrzyła, jak chłopak poniża Rose i nie potrafiła
tego zrozumieć. Dla niej to był zupełnie obcy chłopak, miała wrażenie, że w
ogóle go nie zna. On tresował rudowłosą niczym zwierzę, a ona po prostu się go
bała, panicznie bała. Linda była zdegustowana zachowaniem swojego przyjaciela.
Chociaż czy dalej mogła nazywać go przyjacielem, skoro tak naprawdę go nie
znała?
Najbardziej jednak bolało ją to, że nikt nie
reagował na krzywdę dziewczyny. Ani brat, ani jej kuzyni. Nikt. Linda nie mogła
patrzeć na taką znieczulicę, zwłaszcza wśród osób, które powinny być dla niej
najbliższe. Czasami zastanawiała się, dlaczego wylądowała w Slytherinie, skoro
tak naprawdę nigdy tam nie pasowała. Była zbyt delikatna, zbyt wrażliwa, zbyt
uczuciowa. Nie była typowym Ślizgonem.
Decyzję podjęła bardzo szybko, tuż po tym, jak
chwilę rozmawiała z roztrzęsioną dziewczyną w łazience. Obiecała sobie, że
zmieni obecne nastawienie do niej i całej obecnej sytuacji, przynajmniej to,
jakie preferował teraz Hugon. Musiała to zmienić. Mieli akurat okienko między
zajęciami, więc postanowiła na niego poczekać.
Zauważyła go już z daleka. Podszedł do niej
spokojnie i przywitał się z uśmiechem. Westchnął, zauważając minę dziewczyny.
Nie uśmiechała się, raczej miała zacięty wyraz twarzy. Od razu domyślił się o
co chodzi. Nie spodobało mu się to, mimo iż czuł, że w końcu rozpocznie tę
rozmowę.
- Długo zamierzasz udawać, że nic się nie dzieje? –
spytała, dużo ostrzejszym tonem niż zwykle. Nie zwróciła nawet specjalnej uwagi
na to.
- Nie wtrącam się w sprawy Rose – powiedział,
patrząc na nią. – Poradzi sobie.
- Właśnie widziałam wczoraj jak sobie radzi, kiedy
spotkałam ją w łazience. Płakała, rozumiesz? Twoja siostra przez niego płakała!
– Hugo zdawał sobie sprawę, że Rose była silna, nie tak łatwo było ją złamać
czy doprowadzić do płaczu. Raczej nigdy się to nie zdarzało, nikomu się to nie
udawało. Do teraz.
Hugo tylko ciężko westchnął, patrząc na
przyjaciółkę.
- Myślisz, że powinienem z nią pogadać? – spytał i
spojrzał na nią sceptycznie.
- Tak! To twoja jedyna siostra, Hugo! Powinieneś ją
wspierać, a nie udawać, że nic się nie dzieje. Nie wiem, co zaszło między nimi,
ale widzę, co dzieje się z nią teraz. Ona się boi własnego cienia! Widziałam
ostatnio, jak Corn próbował ją dotknąć. Podskoczyła ze strachu!
- Dobrze, spróbuję z nią pogadać – mruknął niechętnie
i westchnął. Linda nie rozumiała jego niechęci do rozmowy z siostrą. Ona
chętnie oddałaby wszystko, aby móc normalnie porozmawiać z siostrą, albo z
kimkolwiek z rodzeństwa. To jednak nie było jej dane.
- To twoja jedyna siostra, powinieneś ją wspierać!
Dlaczego żaden z was tego nie przerwie? Patrzycie jak ona się wykańcza i nic z
tym nie robicie! – Spojrzała na niego zła. Tylko ona potrafiła swoim tonem
głosu wzbudzić w kimś poczucie winy. Na Hugona działało to najbardziej.
- Po prostu nie wtrącamy się do jej spraw.
- Jej sprawy to raz, ale każdy normalny brat chociaż
trochę przejąłby się losem swojej siostry – powiedziała dosyć chłodno i
spojrzała na niego. – Hugo, zajmij się nią, zanim będzie za późno.
- Dobrze, pogadam z nią.
Linda uśmiechnęła się na słowa chłopaka. Nie znała
jego siostry, ale wiedziała, że nikomu nie życzyła takiego traktowania, takiej
samotności. Ona sama, gdyby nie ta garstka przyjaciół, z którymi się trzymała
od pierwszej klasy, prawdopodobnie byłaby tak samo pozostawiona na pastwę losu
jak Rose. Wiedziała co to znaczy być niekochanym przez osoby najbliższe, skoro
wychowywana była tylko przez matkę, a ojca tak naprawdę nie znała. Rodzeństwo
nigdy jej nie zaakceptowało, a matka… matka po prostu była, traktowała ją jak
własność, nigdy nie obdarzyła jej miłością. Linda nie znała pojęcia „miłość”, a
jednak miała więcej uczuć w sobie, niż cały Slytherin razem wzięty.
- Czemu on ją tak traktuje? – spytała w końcu, bo to
pytanie nie dawało jej spokoju.
- Nie wiem, Scorpius ostatnio dziwnie się zachowuje.
Stał się chłodny, nie idzie się z nim dogadać. Nawet z Cornem się pokłócił.
- Próbowaliście z nim rozbawiać?
- Tak, cały czas nas zbywa.
- A Corn? Co on na to wszystko? – spytała, patrząc
na niego.
- Wygląda, jakby chciał jej pomóc, ale nie mógł.
Ogólnie cała ta sprawa jest strasznie dziwna, nikt z nas nie wie o co chodzi.
- Ale i tak nic z tym nie robicie, a powinniście. –
To znowu zabrzmiało jak wyrzut, z czego Linda doskonale zdawała sobie sprawę. Hugo
znowu westchnął.
- On nie chce z nami gadać, w ogóle nas nie słucha.
- A wy, jak baranki, nic z tym nie robicie tylko
pozwalacie, żeby znęcał się nad twoją siostrą. – Spojrzała na niego ostro.
Powoli zaczynał wyprowadzać ją z równowagi, a to nie było takie łatwe. – Nie wiem
na co czekasz. Aż dojdzie do tragedii? Nie słyszałeś o czym mówią w całym Hogwarcie?!
Co o niej mówią?! – Teraz Linda była naprawdę zła. Nie potrafiła zrozumieć jak
Hugo, Albus i James mogą tak obojętnie przechodzić obok całej tej sytuacji. O
Rose mówiło się w szkole dużo w ciągu ostatnich kilku dni i nie było to nic
miłego.
- Słyszałem – przyznał. – Po prostu… no, nigdy nie
wtrącaliśmy się do jej spraw. Nie wiem dlaczego tak się mu daje, przecież to
Rose, ale obiecuję, że z nią pogadam.
- Może dlatego, że się go boi? – zaproponowała Linda,
trochę zła. Nie wiedziała na kogo bardziej, czy na Scorpiusa czy na rodzinę
Rose.
- Tylko czemu?
- Znasz Scorpiusa – powiedziała powoli. – Może i
twoja siostra jest silna, ale jest tylko dziewczyną – mruknęła, patrząc na
niego. – Scorpius już wystarczająco ją poniżył, a wszyscy zdajemy sobie sprawę
z tego, że on się dopiero rozkręca. Twoja siostra również to wie.
- Nie wiem co mu odbiło, nigdy się tak nie
zachowywał.
Westchnęła cicho. Tutaj Hugo miał całkowitą rację –
żadne z nich nigdy nie widziało Scorpiusa w takiej sytuacji, dla nikogo z nich
nie był nigdy taki, jak teraz dla Rose. Nikt z nich nie miał więc pojęcia co
musiało się wydarzyć między nimi, że doprowadziło do takiego stanu rzeczy. Nikt
nie poznawał siedemnastoletniego Ślizgona.
- Postaram się z nim porozmawiać – obiecała, patrząc
na Hugona.
- A ja z Rose – mruknął i znowu westchnął. – Złapię ją
teraz, właśnie powinna kończyć zajęcia.
- To ja pójdę do Scorpiusa. – Linda spojrzała na
Hugona.
Chłopak pokiwał głową i cmoknął Lindę w policzek.
Ten gest wszedł chłopakowi w nawyk, bo cały czas, do znudzenia, od czwartej
klasy podrywał biedną Lindę i właśnie tak się z nią żegnał. Dziewczyna jednak
odrzucała jego zaloty, chociaż peszyła się, za każdym razem gdy znowu
rozpoczynał swoją próbę podboju jej serca. Roześmiała się dźwięcznie, gdy tylko
się odsunął.
- Potem się spotkamy, to mi powiesz co z Rose,
dobrze? – uśmiechnęła się. Hugo pokiwał głową, uśmiechnął się i poszedł
poszukać siostry.
***
Rose właśnie kończyła eliksiry. Wychodziła z sali,
tym razem jako jedna z pierwszych. Już w niczym nie przypominała starej Rose,
słodkiej i uśmiechniętej, z rumieńcami na policzkach. Była cieniem człowieka.
Gdzieś zaraz za nią szedł Scorpius, jak zawsze bez torby, którą znowu niosła
dziewczyna. Miała ze sobą dwie szkolne torby, jego i swoją. Były bardzo
ciężkie, niemalże uginała się pod ich ciężarem. Hugo szybkim krokiem podszedł
do niej, kiedy tylko ją zauważył.
- Rose, pogadajmy, dobrze? – zapytał, biorąc od niej
rzeczy. Torby były ciężkie, nawet dla niego. Złapał siostrę za rękę i zmartwił
się, kiedy podskoczyła ze strachu. Hugo jednak zamierza dopiąć swego i
porozmawiać z nią, ale tak, żeby Scorpius im nie przerwał.
- Ale ja… nie mogę… muszę… - Nie umiała sklecić
jednego porządnego zdania, aż zaczęła się jąkać. Była przestraszona samym
faktem, że Scorpius może się na nią gniewać.
- Czego nie możesz? – Hugo wydawał się być zdziwiony
jej nietypowym zachowaniem.
- Muszę iść – odpowiedziała zamiast tego, nerwowo
rozglądając się za Scorpiusem. W każdym jej ruchu czy geście widać było strach
i zdenerwowanie.
- Niczego nie musisz.
- Muszę – mruknęła. – Przepraszam, Hugo. Daj… daj mi
te torby, ja… ja muszę iść. On… on będzie zły - powiedziała, nerwowo się
rozglądając.
- Co z tobą, Rose? – spytał Hugo i spojrzał na nią.
Dopiero teraz się przestraszył. To przecież nie była jego waleczna siostra,
która potrafiła każdemu pyskować i o wszystko zawalczyć. Zachowywała się jak
zaszczute zwierzątko, złapane w potrzask. Nie była sobą. – Nigdzie nie idziesz,
musimy pogadać – powiedział twardo. Musiał poznać co dzieje się między nią, a
Scorpiusem.
- Nic mi nie ma, Hugo – mruknęła i chciała zabrać
torby. Słowa „nic mi nie ma” były w ostatnim czasie niczym mantra, powtarzana
kilka, jak nie kilkanaście razy dziennie. Nie wiedziała jednak kogo bardziej
okłamuje tymi słowami: siebie czy innych. – Wszystko w porządku – powiedziała,
jakby trochę pewniej. W dalszym ciągu jednak była przerażona, co można było
zobaczyć po jej zachowaniu, po jej ruchach. Wszystkie mięśnie miała spięte i
była naprawdę zdenerwowana.
- Rose, widzę, że nie jest. Dlaczego robisz
wszystko, co Scorpius ci każe? I, cholera, dlaczego się go boisz?
- Robię, bo muszę – powiedziała cicho.
- Dlaczego?
- Po prostu. Nie martw się, już niedługo… - Słowa
mechanicznie wychodziły z jej ust, jakby nie miała żadnego połączenia z
mózgiem. Rose wydawała się nie tyle żyć, co po prostu egzystować. To był jeden
z tych dni, kiedy już nie miała siły, by walczyć.
- Nie musisz tego robić.
- Muszę, Hugo. Takie były zasady…
- Nic nie musisz, Rose. Jakie zasady? – Hugo wydawał
się być naprawdę zmartwiony tym nieludzkim zachowaniem siostry.
- Muszę – westchnęła ciężko. – Takie… takie były
zasady… - powiedziała cicho. Problem polegał na tym, że zasady były inne, a
rzeczywistość, niestety, bardzo od nich odbiegała. Rose miała tylko wykonywać
polecenia Scorpiusa, co jednak, z niewiadomej dla Rose przyczyny, zmieniło się
i chłopak zaczął się na niej mścić i odgrywać.
- Rose, nie daj sobą pomiatać!
Nie powiedziała nic na to. Tak bardzo już chciała,
żeby te dziesięć dni minęło jak najszybciej się da, żeby mogła ponownie
odetchnąć, uwolnić się od Scorpiusa już na zawsze. Wiedziała, że po tych
dziesięciu dniach nie będzie chciała mieć z nim żadnego kontaktu. Nie po tym
wszystkim, co się działo.
- Jak się czujesz? – spytał w końcu, by przerwać
ciszę.
- Dobrze – skłamała. Kłamstwo od razu było po niej
widać. Rose była blada, schudła, a przerażenie było widoczne w każdym jej
ruchu, geście, w jej spojrzeniu. Szare tęczówki nie miały w sobie już nawet
cienia radości.
- Nie okłamuj mnie, Rose.
- Nie okłamuję – powiedziała, znowu kłamiąc.
Spojrzała na brata.
- Przecież widzę. Źle się czujesz, prawda?
- To nic. – Machnęła dłonią. Nie chciała martwić
brata, co z jej strony było jawnym przejawem masochizmu. Próbowała go odpychać,
chociaż tak naprawdę potrzebowała go, jak jeszcze nigdy wcześniej. Chciała, by
był, by trwał, by jej pomógł. Ale go odpychała. Nie do końca wiedziała dlaczego
tak robi.
- Rose! – Zmartwiony nawet nie wiedział, kiedy
podniósł głos. Patrzył na siostrę, która niemalże podskoczyła, gdy na nią
krzyknął.
- Co? – spytała, próbując powstrzymać drżenie głosu.
- Widzę, że nie jest dobrze.
- Jest dobrze – powiedziała. Słowa te powtarzała już
tyle razy, że weszły jej w nawyk.
- Okłamujesz mnie – zauważył urażony.
- Nie okłamuję. Nie przejmuj się mną tak, nic mi nie
ma – powiedziała. Tak bardzo nauczyła się kłamać, że już nie wiedziała co jest
prawdą, a co nie.
- Rose, przecież widzę, że coś ci jest! Źle
wyglądasz, cała ta chora sytuacja źle na ciebie wpływa.
- Wszystko jest dobrze, Hugo. Pozostało już kilka dni,
dam sobie radę.
- Na pewno? – Niepewnie spojrzał na siostrę.
- Tak, na pewno. – Po pięciu dniach nie było widać
po niej kłamstwa. Hugo westchnął i przytulił do siebie dziewczynę. Rose, mimo
iż była od niego rok starsza, była także drobniejsza od niego.
- Jakby było gorzej, albo jakbyś nie dawała rady to
powiedz mi, uspokoję go. Dobrze?
- Dobrze – mruknęła i wtuliła się w brata. Hugo
uśmiechnął się do niej, przytulając ją mocno do siebie. Mimo wszystko, mimo
tego, że czasem się kłócili, czasem przekomarzali, mimo wszystko była to jego
siostra, jedyna i ukochana. Bardzo martwiła go ta sytuacja. Wcześniej może nie
zwrócił na to większej uwagi, bo wierzył, że Rose poradzi sobie sama, ale
widząc, jak teraz sobie nie radzi, jak boi się nawet jego dotyku.
- Poradzisz sobie, tak? – Spojrzał na nią uważnie,
jednak z uśmiechem. Nie zdążyła odpowiedzieć, bo rozmowę przerwało im nadejście
Scorpiusa. Odchrząknął, patrząc na nią ze złością i irytacją.
- Zniknęłaś mi – powiedział chłodno.
- Była ze mną, coś nie tak? – Hugo spojrzał na
chłopaka ostrzegawczo. Rose od razu się spięła, co jej młodszy brat musiał
zauważyć.
- Nie, w porządku – odparł chłodno Scorpius. – Ale już
chodź – zwrócił się do rudej.
- Idę – mruknęła szybko, bojąc się jego strachu.
Hugo z trudem nie skomentował tej sytuacji, chociaż wściekłość znowu w niego
uderzyła.
- Linda cię szuka – rzucił tylko chłodno i odszedł,
pozostawiając Scorpiusa razem z Rose.
Dziewczyna zdenerwowała się jeszcze bardziej.
Spojrzała na Scorpiusa, po którym już teraz było widać, że ma złe przeczucia.
Rose bała się, że Linda powie mu wszystko, że wygada się co do całej akcji w
łazience. Nie chciała tego.
Scorpius jednak wiedział, że Linda była
najspokojniejsza ze wszystkich osób, które znał. Nie kłóciła się, nie robiła
problemów czy wyrzutów, a jeśli jednak już robiła, to tylko, kiedy to było
naprawdę coś poważnego. Chłopak doskonale zdawał sobie sprawę, że Lindzie
będzie chodziło tylko i wyłącznie o sprawę z Rose. Nie spodobało mu się to.
Popatrzył na Rose, zastanawiając się.
- Idź do siebie, na godzinę. A potem przyjdź do nas,
tylko punktualnie, nie wcześniej i nie później, jasne? – spytał ostro. – I więcej
nie odchodź bez pozwolenia, szczególnie z moimi rzeczami.
Kiwnęła głową i chciała oddać mu jego torbę.
- Nie. Weź ją ze sobą, na razie i tak nie będzie mi
potrzebna.
Kiwnęła głową i ponownie założyła jego torbę na
swoje chude ramię.
- Mogę już iść? – spytała cicho. Przez chwilę
wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał, później złapał ją, przyparł do
ściany i mocno pocałował. Jęknęła, tak bardzo nie lubiła, kiedy traktował ją w
ten sposób. Nie widziała jednak żadnego sensu, by się szarpać, więc niechętnie
odwzajemniła jego pocałunek. Chwilę ją całował, mocno i brutalnie. Nie czerpała
z tego ani grama przyjemności.
- Tak, możesz iść – powiedział chłodno, kiedy się od
niej odsunął.
Wzięła więc obie torby, wygodniej je chwyciła i
chciała od niego odejść.
- Ile razy mam ci powtarzać, że masz się żegnać? –
spytał poirytowany.
- Przepraszam – mruknęła. Kompletnie o tym
zapomniała. Chłopak pokiwał głową i spojrzał na nią wyczekująco. Nie zamierzał
jej w niczym odpuścić.
- Do widzenia, panie Malfoy – powiedziała cicho i
odeszła.
Przy wejściu do lochów minęła się z Lindą.
Dziewczyna, mimo zaciętego wyrazu twarzy, uśmiechnęła się ciepło do rudowłosej,
jakby chciała jej dodać chociaż odrobinę otuchy. Rose słabo odwzajemniła
uśmiech i odeszła.
***
Linda ruszyła w stronę sali do eliksirów. Kiedy
minęła Rose, wiedziała, że obrała dobrą drogę, do odnalezienia Scorpiusa. Gdyby
tam go nie było, zawsze mogła zaczekać na niego w Pokoju Wspólnym. Zauważyła
blondyna i podeszła do niego.
- Chciałaś pogadać? – spytał łagodnie, tonem,
którego już praktycznie nie używał. Wyjątkiem od tego była Ann i Linda, tylko z
nimi jeszcze rozmawiał w ten sposób.
- Tak. – Spojrzała na niego zła.
- Chyba nawet wiem o czym. – Westchnął.
- To bardzo dobrze, że wiesz o czym, Scorpius –
powiedziała chłodno.
- Musimy o tym gadać?
- Tak, musimy!
- To mów – mruknął niechętnie.
- Scorpius, po co to robisz? – spytała zła. –
Dlaczego tak ją traktujesz?!
- Nie ważne – uciął.
- Ważne! Minęłam ją chwilę temu, przy wejściu do
lochów. Była przerażona! Po co to robisz? Scorpius, co chcesz tym udowodnić?
- Nic, nie ważne, nie chcę z tobą o tym rozmawiać,
Linda.
- Ale ja chcę! – Złapała Scorpiusa za rękę. Była
pełna determinacji.
- Nie będę z tobą o tym rozmawiał – powtórzył twardo,
ale mimo wszystko łagodnie.
- Nie zachowuj się jak kretyn, Scorpius! Na czym ci
tak zależy? Na zniszczeniu jej? Już się ciebie panicznie boi, czego jeszcze
chcesz?! – Spojrzała ostro na chłopaka, ale kiedy nawet nie odpowiedział,
ciągnęła dalej: - Scorpius, uspokój się wreszcie i pomyśl, co robisz! Możesz
jej nie lubić, możesz jej nienawidzić, możesz nic do niej nie czuć, ale nic,
powtarzam, nic nie upoważnia cię do takiego traktowania jej. Ona jest przerażona,
już teraz boi się własnego cienia. Do czego chcesz doprowadzić?! – spytała zła,
patrząc na niego. Scorpius dalej milczał, ale ona nie zamierzała tak łatwo mu
odpuścić. Patrzyła na niego z uporem.
- Nie mieszaj się w to – powiedział w końcu.
- Będę się mieszać, bo ja nie chciałabym być
potraktowana tak, jak ona. – Spojrzała chłodno na przyjaciela. – Chcesz doprowadzić
do tragedii?
Scorpius znowu tylko westchnął. Linda nie rozumiała
jego obojętnego podejścia do sytuacji. Patrzyła na niego, czuła pewne
rozczarowanie.
- Skoro tak traktujesz Rose, to ja nie chcę
wiedzieć, jak mógłbyś potraktować mnie, Ann czy jakąkolwiek inną dziewczynę…
- Wiesz, że was dwóch nigdy bym tak nie potraktował.
– Spojrzał na nią z pewnym wyrzutem, ale ona nawet nie zwróciła na to uwagi.
- Właśnie tego nie wiem, Scorpius. Skoro potrafiłeś
potraktować w ten sposób siostrę swojego kumpla to co my do tego mamy? Każdą z
nas mógłbyś potraktować w ten sam sposób, tak samo okrutnie jak ją.
- Nie potraktowałbym was tak.
- Ja nie mogę mieć tej pewności. – Spojrzała na
niego.
- Wiesz, że bym tego nie zrobił.
- Nie wiem, Scorpius, już nie wiem.
- Linda – westchnął. – Skończmy ten temat, dobrze? –
spytał, a ona spojrzała na niego z żalem. To nie był jej Scorpius, chłopak,
którego znała od pieluchy. Tego Scorpiusa nie znała w ogóle. – Przykro mi,
Linda.
- Nie bardziej niż mi. Jesteśmy przyjaciółmi, a ja
nie wiem o co ci chodzi. Nie znam cię Scorpius, niestety nie – powiedziała, a
gdy po raz kolejny westchnął, dodała: - Zwolnij z tym.
Kiwnął tylko głową, niczego nie próbując jej
wytłumaczyć.
- Nie powiesz mi o co chodzi, prawda?
- Przepraszam, ale nie.
- Dlaczego? Scorpius, dlaczego?
- Bo nie, przepraszam – uciął temat i westchnął.
Linda również westchnęła, nie potrafiła do niego dotrzeć.
- Pójdę już – mruknął tylko.
- Scorpius. – Złapała chłopaka jeszcze raz za rękę i
spojrzała na niego. – Proszę cię, zwolnij – powtórzyła, patrząc na niego.
Kiwnął głową i po prostu odszedł, zostawiając Lindę na środku korytarza.
***
Rose umówiła się z Cornem w jego dormitorium. Znowu
minął jej kryzys, zaczęła normalniej funkcjonować. Wiedziała, że będzie to
trwało do następnego głupiego zadania Scorpiusa, ale nic nie mogła na to
poradzić. Cieszyła się z każdej chwili, w której czuła, że jeszcze żyje. Tym
bardziej teraz, kiedy Hugo jednak jakoś się tym przejął. Dzięki temu i rozmowie
z Lindy ze Scorpiusem coś jednak się zmieniło.
Zapukała do drzwi jego dormitorium. Wiedzieli, że
akurat o tej godzinie nikogo tam miało nie być. Już nie miała na sobie swojego
szkolnego mundurka, tylko ubrana była w ciemne spodnie i zwykłą koszulkę, bez
jakiegokolwiek nadruku. Na ramiona miała narzucony szkolny sweter z herbem
Gryffindoru. Uśmiechnęła się, kiedy Corn otworzył jej drzwi. W końcu mogli być
przez chwilę razem, spotkać się bez obecności Scorpiusa, który w ciągu
ostatnich kilku dnia próbował ją całkowicie zniszczyć.
- Hej, mała. – Corn uśmiechnął się do niej i
pocałował delikatnie na przywitanie. Rose mruknęła w jego usta i odwzajemniła
pocałunek murzyna z uśmiechem.
Corn oparł dłoń na jej plecach i zaczął całować ją
bardziej stanowczo i namiętnie, tak, jak przecież tego chciała. Jego pocałunki
w niczym jednak nie przypominały tych, którymi jeszcze tydzień temu obdarzał ją
młody Malfoy.
Zamruczała w usta chłopaka i objęła jego szyję,
odwzajemniając każdy pocałunek. Corn powoli zboczył pocałunkami z jej ust i
subtelnie zaczął całować jej szyję. Westchnęła i pociągnęła go w stronę jego
łóżka, żeby nie stali na środku dormitorium. Usiadła mu na kolanach, kiedy
tylko usiadł na materacu. Murzyn szybko zdjął swoją koszulkę przez głowę i
powrócił do całowania jej szyi, jeszcze bardziej intensywnie i szybciej niż
wcześniej. Westchnęła i zrzuciła swój sweter na podłogę. Pozwoliła mu, by
wsunął swoje dłonie pod jej koszulkę, a kiedy tylko to zrobił, ona głośniej
mruknęła w jego usta.
Szybkim ruchem zdjął jej koszulkę, po czym
pocałunkami obsypał jej szyję, obojczyki i dekolt. Posuwali się zdecydowanie
dalej, niż kiedykolwiek do tej pory, ale Rose nie myślała jeszcze o tym, jakie
konsekwencje mogą z tego wyniknąć. Była jednak pewna, że jej związek z Cornem
nie opiera się na prawdziwej miłości. O ile w ogóle opierała się na
jakiejkolwiek miłości między nimi.
Zasłoniła zasłony wokół jego łóżka, nie chcąc, by
ktoś, kto ewentualnie wróci wcześniej, nie zobaczył ich w półnegliżu.
Pogładziła dłońmi jego nagi tors, wzdychając, gdy całował jej dekolt i szyję.
Zasłonięcie zasłon było dla niego niczym pozwolenie
na dalszy ruch. Gwałtownie szarpnął zapięciem jej stanika, przy okazji
uszkadzając go, ale nie zwrócił na to żadnej uwagi. Ułożył swoje duże, męskie
dłonie na jej talię i ponownie ją pocałował. Cicho jęknęła w jego usta, kiedy
jej stanik opadł na podłogę, dołączając do reszty ich rozrzuconych ubrań.
Przestała zastanawiać się nad tym, czy aby na pewno
chce właśnie z nim i właśnie teraz przeżyć swój pierwszy raz. Rozpięła jego
spodnie i przejechała dłońmi po jego podbrzuszu. Kawałek czarnego stanika
wyraźnie wystawał zza zasłony.
Byli zbyt zajęci sobą, by usłyszeć, że ktoś wszedł
do dormitorium.
Dopiero kiedy dziewczyna poczuła wyraźny powiew
chłodu, otworzyła oczy. Zadrżała i z przerażeniem zauważyła wściekły wyraz
twarzy Scorpiusa, który stał tuż za nią i patrzył na nich, ze złością i
niechęcią. Momentalnie cały zrobił się czerwony ze złości.
- Co wy wyprawiacie? – warknął, z trudem
powstrzymując się, by nic nie zrobić.
- Nie widzisz? – warknęła i oderwała się od Corna.
Na lewym obojczyku miała sporą malinkę, którą dopiero chwilę wcześniej skończył
robić jej chłopak. Scorpius zmrużył oczy, słysząc jej ton głosu.
- Nie mów tak do mnie, Weasley – wysyczał. – Jesteś…
jesteś…
- Co jestem? No proszę, dokończ! – Rose stanęła
przed nim, patrząc na niego wyzywająco. Całkowicie zapomniała o tym, że stojąc
przed nim w samych spodniach może go nieco rozproszyć. – Co ci przeszkadza w
tym, co robię?! – Stała przed nim, a on spokojnie mógł na nią patrzeć, na jej
nagi, płaski brzuch i krągłe piersi, na sporą malinkę na jej obojczyku. Scorpius
omiótł jej figurę wzrokiem, ale nic nie było do końca w stanie go
zdekoncentrować.
- Wyjdź stąd, Weasley, zanim powiem coś, czego będę
żałował – warknął.
- Już nic nie możesz mi ani zrobić ani powiedzieć,
Malfoy. Nic, co by mnie zraniło bardziej niż do tej pory! – Chciała założyć
ręce na piersi i dopiero teraz zrozumiała, że zapomniała o braku koszulki.
Pisnęła, zebrała swoje rzeczy i uciekła do łazienki, pozostawiając ich samych
sobie. Po raz pierwszy zdecydowała się powiedzieć mu co myśli.
Wróciła, nie patrząc na Scorpiusa. Zabrała swoją
różdżkę z łóżka Corna i pocałowała chłopaka, szybko i lekko.
- Zobaczymy się jutro – mruknęła i ruszyła do
wyjścia. Nie patrzyła na Scorpiusa, bo nie mogła. Nie potrafiła. Czuła
przerażające zażenowanie.
Zostały trzy dni do końca jej zadania.
***
Scorpius był zły. Był wściekły. Usiadł w fotelu i
napił się Ognistej Whisky, którą dopiero sobie nalał. Nawet nie zaszczycił
Corna spojrzeniem. Nie mógł. Przed oczami cały czas miał ich razem, Rose, w
samych spodniach i jego. Wściekłość w nim wrzała, nie potrafił zrozumieć jakim
cudem tak łatwo chciała oddać się Cornowi, skoro jeszcze tydzień wcześniej to
jego nie odpychała od siebie. Ta wściekłość przykryła jego zdrowy rozum.
- Po co ją wygoniłeś? – spytał Corn, zapinając
spodnie i patrząc na niego ze złością.
Scorpius spojrzał na niego niezbyt przyjemnym
wzrokiem. Właściwie nie miał argumentu dlaczego, ale był wściekły.
- Bo tak – powiedział niezbyt inteligentnie. Nie
mógł zrozumieć, jak mogła chcieć przespać się z Cornem. To nie mieściło mu się
w głowie. Zabolało. Mocno zabolało.
- To nie jest argument – odparł, patrząc na niego.
- Nie potrzebuję argumentu – warknął, wyprowadzony z
równowagi.
- A może ja potrzebuję? Mogłeś sobie stąd wyjść i
poczekać – warknął Corn.
- To też moje dormitorium – odparł nieprzyjaznym
tonem.
- Nikt nie kazał ci zaglądać za zasłonę.
Scorpius prychnął wściekły.
- Trzeba było sobie iść do pokoju życzeń albo w inne
miejsce. Bezpieczne – warknął, chociaż na samą myśl robiło mu się niedobrze.
Kiedy pomyślał, że Rose mogłaby przespać się z Cornem, a on mógłby nie zdążyć i
wejść za późno… Aż go otrzepało.
- A może jesteś zazdrosny, co? – prychnął Corn ze
złością.
- O nią? Nie bądź śmieszny, jest mi wszystko jedno z
kim sypia! – powiedział, chociaż było to wierutne kłamstwo. Nie pozwalał nawet
swojej świadomości na wypłynięcie myśli, że Rose jest wolna, jest z Cornem, że
może robić co chce i prędzej czy później to zrobi.
- Gdyby było ci wszystko jedno to byś jej nie
wygonił! – Oskarżył go Corn. – Ale może jesteś zazdrosny o to, że sam z nikim
jeszcze nie spałeś, co? – spytał chłodno. Corn, jako najlepszy przyjaciel
Scorpiusa, doskonale wiedział o tej wstydliwej tajemnicy. Teraz, kiedy ich
przyjaźń była tylko wspomnieniem, spokojnie mógł tego użyć w czasie kłótni. Już
nic go nie powstrzymywało.
- Tak jak ty – odparł zimno Scorpius. Ta uwaga
jednak poruszyła jego dumę. Nienawidził tego faktu, czasami nawet nachodziła go
ochota, żeby zrobić to tak po prostu, z kimkolwiek, żeby mieć już święty
spokój.
- Masz błędne informacje – powiedział kpiąco Corn i
mimo wszystko uśmiechnął się złośliwie. Do wakacji jeszcze była to informacja
prawdziwa, ale kiedy rozstał się z Rose wszystko się zmieniło.
Scorpius spojrzał na niego i uniósł brew. Ta
informacja zbiła go z pantałyku.
- Przecież z nikim nie spałeś – powiedział zdezorientowany,
jednak cały czas był zły. Sam jednak do końca nie był pewny na kogo, albo na co.
- Przed wakacjami nie.
- Nie jestem zazdrosny, dobra? Po prostu… znajdźcie
sobie inne miejsce – powiedział, ale bardzo się skrzywił. Strasznie bolała go
świadomość, że Rose mogłaby zrobić to z Cornem. W ogóle bolała go świadomość,
że mogłaby chcieć, albo, co gorsza, zrobić to z kimś innym.
- Żebyś wiedział, że znajdziemy – powiedział Corn,
patrząc na byłego przyjaciela.
- Żeby twoja księżniczka nagle nie zmieniła zdania –
mruknął Scorpius. Miał jednak nadzieję, że to było tylko pod wpływem chwili, a
Rose tak naprawdę tego nie chciała i następnym razem jednak do niczego nie
dojdzie.
- I ty dalej uważasz, że nie jesteś zazdrosny? –
Roześmiał się Corn z pewną złośliwością.
- Nie jestem zazdrosny! – Fuknął zły. – Nawet nie ma
o kogo i o co – dodał dumnie i napił się. – Chyba zdajesz sobie sprawę, że ona
prędzej czy później znowu cię rzuci, nie? – zapytał z wrednym uśmiechem.
- A co, chciałbyś się później wokół niej zakręcić,
że tak dążysz do naszego rozstania? – spytał, patrząc na niego wrednie.
- Nie, po prostu to oczywiste dlaczego jest akurat z
tobą – odparł ze złośliwym uśmiechem Scorpius.
- Niby dlaczego? – prychnął.
- Żeby mieć przy sobie kogoś. Żeby nie być samą.
Nawet jej szczególnie nie pociągasz. Jesteś dla niej zbyt nudny, przewidywalny.
Chcę chwili spokoju, dlatego z tobą jest – oświadczył spokojnie. Każde jego
słowo było wredne, każde sprawiało Cornowi przykrość, ale nie zamierzał tego
pokazać. – Ale to się równie szybko skończy jak zaczęło. Nawet ja pociągam ją
bardziej niż ty. Ona po prostu wybić sobie mnie z głowy – ciągnął dalej
Scorpius. – Kogo ty oszukujesz, ona leci na mnie, nie na ciebie – dokończył wrednie.
Zabolało, tak cholernie zabolało. Scorpius doskonale
zdawał sobie z tego sprawę, kiedy zaczął mówić. Corn policzył do dziesięciu,
aby się jakoś uspokoić.
- Mówisz, że ją pociągasz? A może to ona pociąga
ciebie i zazdrość przez ciebie przemawia? – spytał, niemalże zawarczał. Głos mu
jednak nie drżał ze złości. – Zazdrosny, że to ze mną jest, a nie z tobą? –
warknął.
- Gdybym chciał z nią być – zaczął spokojnie,
patrząc na murzyna z politowaniem – sądzisz, że robiłbym jej to, co robię?
Gdybym chciał z nią być wystarczyłaby mi chwila i ty dobrze o tym wiesz. Nie
oszukuj się, Corn, może i jej na tobie zależy, ale nie tak, jakbyś tego chciał.
Jak na przyjacielu czy bracie to owszem, ale nie jak na chłopaku. Nie ma między
wami żadnej chemii i nigdy nie będzie. Ona nie będzie naprawdę szczęśliwa z
kimś takim jak ty. Potrzebuje kogoś, kto ją pociągnie, a nie zatrzyma. Pogódź
się z tym. Nie słyszałeś jej odpowiedzi w Hogsmeade? To oczywiste, że wolałaby
się przespać ze mną, chociaż jest z tobą – prychnął.
- Kto ją pociągnie a nie zatrzyma? – prychnął. – Ty ją
za to ciągniesz w dół z każdym kolejnym, cholernym zadaniem! Każdym pytaniem!
Nie widzisz jaki sprawiasz jej ból? Jak coraz bardziej zaczyna się ciebie bać? –
warknął. Zdawał sobie jednak sprawę, że to Scorpius ma rację, dlatego też
próbował wszystko odwrócić przeciwko niemu. A prawda była taka, że Rose
zaczynała się bać, panicznie bać. Każdy to widział.
- Boisz się prawdy, nie? – zakpił Scorpius. – Już mówiłem,
że ja jej nie próbuję zdobyć, a gdybym próbował to wystarczyłaby mi chwila. Ale
to ty po prostu się boisz, bo wiesz, że mam rację. Nawet teraz chciała się z
tobą przespać tylko z jakiegoś powodu. Nie dlatego, że miała na to ochotę. Nie
dlatego też, że ją pociągałeś. A już na pewno nie z powodu miłości.
- Więc co? Zamierzasz ją zniszczyć psychicznie nim
minie dziesięć dni twojego durnego zadania? – warknął. – Chcesz, żeby bała się
nawet kiedy na nią spojrzysz? To gratulacje, jesteś coraz bliżej celu!
- Zrobię to, co będę chciał – powiedział, wzruszając
ramionami.
- To się od niej w końcu odczep!
- Już mówiłem, że zrobię to, co zechcę. Szkoda, że
ona nigdy nie odwzajemni twojej miłości, bo widać, że jest prawdziwa. I robi z
tobą dziwne rzeczy.
- Dziwne rzeczy?
- Zachowujesz się inaczej, po prostu. Jesteś dla
niej miły, słodki i uroczy, aż mi się słabo robi. To nie jesteś ty.
- To na to nie patrz i w końcu się od nas odczep –
powiedział ostro Corn. Nietypowe zachowanie Scorpiusa powoli wyprowadzało go z
równowagi.
- Kiedy skończy się zadanie to to zrobię.
- Mam nadzieję – powiedział chłodno i założył
koszulkę.
- Szkoda – warknął Scorpius i dopił alkohol do
końca. – Szkoda przyjaciela na jakąś dziewczynę – stwierdził sucho, chociaż
oboje zdawali sobie sprawę, że Rose to nie jakaś tam pierwsza lepsza dziewczyna.
Gdyby była jakąś dziewczyną na pewno
by ich nie rozdzieliła, nie poróżniła. – Ale cóż, widać, że miłość zmienia.
- Jakąś? – Uniósł brew Corn. Nie wierzył, że
Scorpius nazwał Rose jakąś tam dziewczyną, jakby była dla nich nieważna. A
była, niestety, ważna dla nich obu.
- Tak, jakąś. – Scorpius pokiwał głową i ponownie
nalał alkohol do szklanki. – Tylko dla ciebie to ósmy cud świata.
- A dla ciebie to niby nie? – spytał, unosząc brew.
Widział przecież, jak Scorpius się zachowywał. Nie znał go takiego. – Przecież widzę,
jak na nią patrzysz – prychnął. – Gdyby nic dla ciebie nie znaczyła nigdy byś
jej stąd nie wygonił.
- Ona nic dla mnie nie znaczy – rzucił zły.
- Powiedz to pod wpływem Veritaserum – rzucił Corn i
podniósł się z łóżka.
- Gdyby coś dla mnie znaczyła, to chyba bym jej tak
nie potraktował, nie?
- Ochłoń, Malfoy – powiedział, zamiast jakoś to
skomentować i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Oboje musieli ochłonąć.